piątek, 31 października 2025

Kwiaty po śmierci
Żadna ilość kwiatów na grobie nie cofnie ciszy, 
nie ogrzeje dłoni, których już nie ma. 
Dziwne - dopiero po śmierci przynosimy bukiety, 
jakby spóźnione „przepraszam” mogło zakwitnąć na kamieniu.
 Za życia brakowało nam czasu, słów, gestów. 
Po śmierci - mamy ich aż za dużo.

niedziela, 26 października 2025

Czasami nie trzeba rad, wielkich słów ani rozwiązań. Czasami fajnie, gdy ktoś po prostu cię posłucha.

piątek, 24 października 2025

W październiku było znowu jak dawniej. 
Tylko Jego nie było.
To znaczy był, tylko nie mógł przyjść. 
Tak sobie to ustaliłam. Ustaliłam sobie, że po prostu On nie może być ze mną.
Ale w ogóle jest. Zdarza się, że zapominam o tym i czasami go wypatruję.
Janusz L. Wiśniewski

niedziela, 19 października 2025

Śniłeś mi się dzisiaj,
jak odchodzisz sprzed dziesięciu lat, 
twoje kroki wciąż echem w mojej pamięci, 
a czas jak mgła przykrywa wszystko.
Twój cień przesuwa się między wspomnieniami, a ja stoję nieruchomo, 
trzymając w rękach fragmenty rozmów, które nigdy nie miały się skończyć.
Śniło mi się, że wołałam cię na imię, ale wiatr rozwiał mój głos,
 i choć minęło dziesięć lat, czuję twój dotyk w powietrzu.
Czas leczy rany, mówią ludzie, 
ale noc przynosi twoją twarz, 
i znów odchodzisz, a ja zostaję z pytaniem, 
na które nigdy nie ma odpowiedzi.
Mało kto mówi o tym, że ludzie po trudnym dzieciństwie nie marzą o wielkich rzeczach. 
Często chcą tylko mieć swoje miejsce na ziemi - dom, w którym mogą czuć się spokojnie,
i kogoś, kto ich nie zostawi.
Nie wszystkim chodzi o karierę czy pieniądze. 
Niektórzy po prostu chcą wreszcie poczuć, że są u siebie i że mają kogoś, na kogo mogą liczyć.
Ludzie, którzy przez długi czas nie zaznali miłości - ani od rodziców, ani od nikogo bliskiego - noszą w sobie ciche rany, o których rzadko mówią. Ciężko im zaufać, ciężko otworzyć się przed kimś, bo ich własny umysł zbyt często powtarzał: „zostawią cię”, „nie jesteś wystarczający”. 
A przecież problem nigdy nie był w nich - tylko w świecie, który nie potrafił dać im ciepła, jakiego potrzebowali. Wszyscy powtarzają: „pracuj nad sobą”, i to prawda, rozwój jest ważny. Ale chcę, żebyś wiedział, żebyś wiedziała - nie istnieje żadna definicja tego, kiedy, jak ani kto cię pokocha. Miłość nie przychodzi wtedy, gdy jesteś „naprawiony”. Nawet twoja najgorsza wersja zasługuje na to, by być kochaną.

niedziela, 12 października 2025

Kiedyś cieszyła nas chwila. Dziś, zanim ją poczujemy, już próbujemy ją nagrać.

piątek, 10 października 2025

Nagle odechciało mi się jeść. Nie dlatego, że byłam najedzona, ani dlatego, że coś było nie tak z jedzeniem. Po prostu… przestało smakować. Wiedziałam, że obrażanie się na jedzenie nie ma sensu - przecież ono niczemu nie jest winne. To tylko ja, coś we mnie, co się zacięło. Kiedyś każdy kęs miał w sobie jakąś radość, obietnicę ciepła i spokoju. A teraz? Wszystko takie nijakie, jakby ktoś wyciszył smak życia. Może to właśnie przez życie - potrafi tak czasem przygasić apetyt, nie tylko ten na jedzenie, ale i na wszystko inne. Czasami za dużo problemów i zmartwień. Czasami po prostu wszystkiego jest za dużo - problemów, zmartwień, myśli, które nie chcą się uciszyć. Człowiek niby żyje dalej, ale w środku jakby trochę milknie.
Kiedy jesteśmy młodzi myślimy że świat należy do nas, nie należy do nikogo, nawet do nas samych.
Rozpadał się deszcz, mnie nie przeszkadzało czy zmoknę, czy jadłam,
 smutek świadomości przemijania powrócił.
Czasem człowiek po prostu czuje, że wszystko wymyka się spod kontroli 
- zbyt wiele spraw, zbyt dużo emocji, zbyt mało siły, żeby to wszystko unieść.
Czasami chciałabym, żeby ktoś mnie po prostu przytulił na chwilę, na dłużej - wszystko jedno. 
Żeby powiedział, że to minie. Że jeszcze będzie dobrze.

czwartek, 9 października 2025

Wszyscy się spieszą i niestety ja też.
Lubiłam czasem jeździć autem bez celu. 
Droga była prosta, a Ty jechałeś przed siebie - jakbyś wiedział, dokąd zmierzasz, 
choć żadne z nas nie miało mapy. 
Ja nie miałam nawet prawa jazdy.

środa, 8 października 2025

Bolało mnie serce, chyba już miałam dość.
Ale doktorze, ja nie jestem chora - moja choroba to widzieć zbyt wyraźnie, 
dostrzegać to, czego inni nie chcą zobaczyć i czuć świat tak głęboko, że aż boli.
Zauważyłam, że kiedy było mi przykro, lubiłam siedzieć pod wrzącym prysznicem.
Jakby gorąca woda mogła zmyć wszystko, co bolało - myśli, wspomnienia, 
ciszę, która dusiła od środka.
Tam było ciepło, bezpiecznie.
Tylko ja i szum wody, który przez chwilę zagłuszał cały świat.

sky

wtorek, 7 października 2025

Jesień odcisnęła się bolesnym piętnem na naszej rodzinie i wiedziałam, że już nic nie będzie takie samo.

Ten ból jest dowodem, że naprawdę kochałaś.

Nie byłam z tych dziewczyn, które pierwsze się wyrywają. Nawet jeśli chciałam być bliżej ludzi, to nie potrafiłam się „wcisnąć”, żeby spędzić z kimś czas. Coś mnie zawsze powstrzymywało. Może to przez to, że wiele razy czułam się odrzucona. A może dlatego, że często miałam wrażenie, że moja obecność nic nie wnosi - że nikt jej tak naprawdę nie potrzebuje.
W domu też nie było za wiele czułości. Nikt nie okazywał emocji, nie cieszył się z drobiazgów, nie doceniał małych sukcesów. Może to wszystko razem się na siebie nałożyło -mój charakter, ludzie, z którymi się trzymałam, i ta cicha depresja, która zawsze gdzieś tam była. Z natury byłam spokojna, choć czasami aż za bardzo nerwowa, zwłaszcza kiedy coś przeżywałam.
Wszystko odbierałam z podwójną siłą. Gdy kochałam albo naprawdę mi na kimś zależało, miałam wrażenie, że nigdy nie będę dość dobra. I wtedy wolałam się odsunąć. Wolałam cierpieć po cichu, niż ryzykować, że znów ktoś mnie odrzuci. Wiedziałam, jak to boli. Po co więc dokładać sobie więcej?
Znałam swoje korzenie. Wiedziałam, że moja rodzina ma swoje problemy. Ale mimo wszystko bardzo ich kochałam. Czy bałam się próbować? Może tak. Czy to tchórzostwo? Być może.
Ale wtedy wydawało mi się, że inaczej po prostu nie potrafię.
Czuć głęboko, nawet boleśnie, to żyć naprawdę
Skoro jest dzień i noc, śmierć i życie, miłość i ból to co jest pomiędzy ?
"Za każdym razem jest we mnie ten ogrom zdziwienia
Czasem co przecieka przez oczy
Usta, palce
I nie ma we mnie pogodzenia, że
Rzeczy jak gdyby przestawały istnieć
A to malutkie jak gdyby jest tu tylko dla otuchy
Bo nie ma ich, jakby tu były na niby
I wciąż mi jest mało
I ponawiam prośby 
Co kiedyś zdawały się skromne 
Pozwól nam dotrwać do końca zimy
 Ostatni raz ujrzeć wiosnę
 I choć spełniłeś mą prośbę 
bezczelnie ponawiam ją ciągle 
To grzech, to źle 
Lecz wiem że rozumiesz to dobrze 
Bo wszystko co przyszłe przeszło tak nagle 
A wszystko co przeszłe, wydaje się martwe 
I pewnie dlatego nie mógł się za siebie oglądać Orfeusz 
A jednak to zrobił
I chyba wiem czemu 
Że nie spotkamy się już 
Jedyne czego się boje"

Żałoba to miłość, która nie ma już gdzie pójść.

poniedziałek, 6 października 2025

Nikt nie chciał być ze smutną osobą. Przerabiałam to już wiele razy – ludzie nie radzą sobie, gdy ktoś obok jest smutny. Łatwiej jest udawać, że jest się szczęśliwym. Wtedy wszyscy chcą być w twoim towarzystwie, nie wiedząc, jak naprawdę się czujesz. Wtedy sprawiasz mniej problemów, a proste rzeczy stają się łatwiejsze do pojęcia.
Dzień tak szybko jak nie chciałam żeby się zaczął, zdążył nadejść i w mgnieniu oka już minąć. A moje serce dalej bolało, oczy mi się szkliły, jedyne co pozostało z kolejnej straty, to puste miejsce przy stole. Trochę cichsze pomieszczenie. Brak kogoś ważnego. Nikt nie zauważył, świat i czas dalej leciały, ale ja to dostrzegałam - już było inaczej. Widziałam i płakałam nad nieuniknionym. Płakałam cholernie płakałam, nienawidziłam życia, śmierci, całego świata. Chciałam żeby było inaczej..

Niestety wiedziałam jak będzie. Będzie trochę ciszej, trochę smutniej, trochę samotnej. Trochę inaczej.
Płakałam tak mocno, jakby cały mój smutek, który był uśpiony - obudził się.
Jeśli kiedyś miałam umrzeć ze smutku, myślę, że to byłaby nawet piękna śmierć. Smutna, ale piękna. Płakać tak mocno za kimś kogo się kochało, że aż pękło serce. Smutne, przyznaje ale piękne.
W najgorszych chwilach zostawał mi długopis. 
Musiałam pisać, nie mogłam w sobie pomieścić całego żalu do świata.
Przyszłość nadeszła szybkiej niż się spodziewałam. A ja nie byłam przygotowana.
Czułam, że pewien etap mojego życia właśnie się kończy, i choć boli, wiem, że to konieczne.
Pragnęłam by ktoś ze mną pobył, ale nie było nikogo.
Zauważyłam u siebie kilka stanów żałoby. Nie chodzi tylko o smutek, który przychodzi falami, ale o różne jego odcienie – gniew, poczucie straty, zmęczenie, a czasem nawet chwilową obojętność. Każdy z tych stanów pojawia się w swoim rytmie i wprowadza mnie w inną przestrzeń. Czasami jestem przytłoczona, czasami tylko obserwuję siebie z boku, próbując zrozumieć, co tak naprawdę czuję.

To jak podróż po nieznanym terenie – uczę się rozpoznawać swoje emocje, nazywać je i akceptować, zamiast uciekać. Zauważyłam, że każdy z tych stanów coś we mnie zmienia, otwiera drzwi do nowych refleksji i pozwala docenić chwile spokoju, kiedy w końcu wraca równowaga. Żałoba nie jest liniowa, nie ma jednego sposobu, żeby ją przejść – i to odkrycie daje mi pewien rodzaj spokoju, mimo że bywa bolesne.
Poczułam, że moja przeszłość odchodzi – kończy się pewna era, a ja muszę iść dalej. 
Niekoniecznie nawet jeśli chcę.
Czasami strata przychodzi niespodziewanie i zostawia pustkę, której nie da się przewidzieć.

Pierwszy raz bałam się snu, bo wiedziałam, że poranek oznacza zmierzenie się z przemijaniem.

Pierwszy raz nie chciałam kłaść się spać. Wiedziałam, że poranek przyniesie nie sen, lecz konfrontację z brutalną rzeczywistością przemijania. Z każdą minutą noc stawała się moją ucieczką, a świt – przypomnieniem, że nic nie trwa wiecznie.

niedziela, 5 października 2025

I płakałam nad tym czego w życiu nie da się zmienić - nad nieuniknionym, nad śmiercią.

Wszystko wróciło, nie mogłam jeść, nie byłam w stanie się uśmiechnąć, pojawił się ten dziwny ucisk w gardle, starałam się trzymać, ale to było jak sklejenie taśma kawałków szkła nie do pary gołymi rękami. Bolesne i bezsensowne. W końcu przepełniony wazon i tak przecieka. Podobnie jest z uczuciami.
Zakryłam się kołdrą, znów chciałam zniknąć.

sobota, 4 października 2025

Nigdy nie czułam się naprawdę ładna. Może i dobrze - chyba nawet mi na tym nie zależało. To pewnie oszczędziło mi sporo problemów. Bycie ładnym bywa kosztowne -nigdy nie wiesz, czy ktoś jest z tobą, bo naprawdę cię lubi, czy po prostu podoba mu się to, co widzi.
A tak przynajmniej wiem, że jeśli już ktoś mnie polubi, to za charakter… który wcale nie był dużo lepszy.
Najbardziej w życiu zależało mi na tym, czy jestem dobrym człowiekiem. Nie na tym, jak wyglądam, ile osiągnę, ani kto mnie lubi - tylko czy potrafię być kimś, kto nie rani, kto daje spokój i ciepło, nawet jeśli samemu czasem tego brakuje.
Dwóch rzeczy nikt nigdy nie mógł mi odebrać: byłam popieprzona i miałam w sobie to chore poczucie obowiązku pomagania. Zawsze musiałam się wtrącić, musiałam reagować. Dla niektórych to może wyglądać jak coś pięknego, ale w rzeczywistości to też jest wyrzeczenie – oddawanie kawałków siebie, nawet gdy nikt o to nie prosił.
Musisz zadać sobie cholernie ważne pytanie, czy chcesz żeby tak wyglądało twoje życie? 
Jeśli odpowiedź brzmi nie, pora zmienić wszystko to co ci nie pasuje. Pora zacząć to robić.



Zawsze zmagałam się z mówieniem o mojej przyszłości, może dlatego, że nigdy nie byłam w stanie wyobrazić i widzieć siebie w niej.

piątek, 3 października 2025

Szukałam miłości, która w tym świecie chyba nie istnieje.
Nie tej z przypadkowych rozmów i pustych spojrzeń. 
Szukałam czegoś głębszego - czułości, która nie ucieka, kiedy robi się trudno. 
Serca, które czuje, zanim cokolwiek powiem. 
Magii - nie tej z bajek, ale tej cichej, prawdziwej. 
Zamkniętej w gestach, w byciu obok, w milczeniu, które nie jest puste. 
Marzyłam o miłości, która nie musi krzyczeć, żeby była słyszana. 
O świetle, które nie gaśnie, nawet gdy świat dookoła przygasa.
Często żałoba to nie tylko smutek, ale też szok, poczucie pustki, pytania o sens, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Wszystko to, co teraz czujesz, jest normalne.
To co w życiu przeraża mnie najbardziej, to to, że człowiek jest i nagle go nie ma, znika i uporczywie go nie ma.. Nie wiadomo kiedy, jak i gdzie, czas się nie zatrzymuje, wszystko dzieje się jak zawsze, biegnie wręcz - pędzi dalej. I nie ważne czy jesteś czy już cię nie ma. Upływa, a z nim i my wszyscy.
To słowo „na zawsze” pojawia się w miłości, w przyrzeczeniach, w codziennym mówieniu, ale tak naprawdę oznacza „tak długo, jak mogę, tak długo, jak żyję”.
Dlatego gdy ktoś odchodzi, boli nas nie tylko strata, ale też zderzenie z tym, że „na zawsze” nie znaczy „wiecznie w ciele”. To jest jedno z najtrudniejszych odkryć w życiu – że wszystko jest kruche i przemijające.
Od dziecka borykałam się z odrzuceniem. Ale to ,że ktoś nie chciał być przy mnie nie oznaczało ,że kogoś nienawidziłam, czy życzyłam mu jak najgorzej, wręcz przeciwnie, życzyłam wszystkim jak najlepiej, czasami nawet rozumiałam czemu tak się dzieje. I czemu później łatwiej było mi odrzucać ludzi, niż ich przyjmować, w momencie kiedy ktoś chciał się zbliżyć. Bałam się, że mnie zranią. Ale to proces nie odłączny w życiu, jeśli kogoś polubisz, w pewnym momencie musisz go stracić.